Na potrzeby opowiadania, Johann urodził się w grudniu 1994,
a nie w lipcu 1995 (jeśli ufać moim matematycznym przeliczeniom; jak coś się
nie zgadza, to dać znać!)
Stand there like a ghost
Shaking from the rain, rain
She'll open up the door
And say, are you insane?
Say it's been a long six months
And you were too afraid to tell her what you want
Shaking from the rain, rain
She'll open up the door
And say, are you insane?
Say it's been a long six months
And you were too afraid to tell her what you want
Trondheim, czerwiec 2013.
Johann nerwowo biegał po swoim
mieszkaniu. Pola do popisu za bardzo nie miał – pomieszczenie wcale nie było
duże, a jak tylko znalazł się wolny kąt, już dawno został zagracony starymi
kombinezonami i butami, których nie miał serca wyrzucić. Uniósł prawego kciuka
do ust i zaczął go przygryzać. Przysiadł na chwilę na sofie, która była
usytuowana przy ścianie, a naprzeciwko wisiał pokaźnych kształtów telewizor.
Zawahał się, zawieszając rękę na pilocie, jednak nie zdążył go dotknąć.
Nagle z nieba zaczął lać deszcz.
Chłopak przejechał dłonią po włosach, pozostawiając je w jeszcze większym
nieładzie.
- Nie no, nawet Bóg daje mi znak,
żebym tego nie robił… - mruknął do siebie, wstając i podchodząc do okna. Ludzie
starali się chronić gdzie tylko mogli, aby zmoknąć jak najmniej. Trzeba
przyznać, takiej pogody nikt się nie spodziewał, a pogodynka radośnie
zapowiadała słońce i wysokie temperatury przez cały dzień.
Jego wzrok ponownie utknął na
bukiecie czerwonych róż, które spoczywały w wazonie pełnym wody na kuchennym
stoliku. Zaraz obok szklanego naczynia znajdowała się ramka, a w niej zdjęcie z
jego osiemnastych urodzin. Wziął je w rękę, odruchowo palcem przewodząc po
każdej z twarz, zatrzymując się sekundę dłużej na dziewczynie, która zawróciła
w jego głowie, przed którą bronił się rękami i nogami. A miał sobie już nigdy
na to nie pozwolić…
Kolejny pub z kolei, Trondheim, 4 grudnia 2012.
Żaden z zebranych przy ogromnym stole chłopaków i mężczyzn nie miał
pojęcia, która była godzina, a co dopiero którą kolejkę zamawiali. Jak na
rodzinę przystało – hucznie świętowali osiemnaste urodziny jednego z ich
najlepszych kumpli – Johanna.
Naoczny świadek wydarzenia mógłby pomyśleć, że są nienormalni. Cóż,
nawet oni by się nie zdziwili, gdyby ktoś ich o to posądził.
Forfang spojrzał przed siebie, co jednak zajęło mu trochę czasu, gdyż
musiał ustalić, które przed siebie jest tym prawdziwym.
- Kolejne drinki na mnie! – krzyknął Rune gdzieś spod stołem. Anders
Jacobsen próbując wybadać, z której strony nadszedł głos blondyna zaczął kopać,
aż natrafił się na coś twardego. Ha! Trafiony zatopiony, pomyślał, biorąc
ostatniego łyka swojego niebieskiego napoju z różową parasolką. Dla niego
słodki smak to klucz do sukcesu.
- Stary, przecież i tak płaci Johann – Bardal przewrócił oczami. Był
jedynym, który się nie upił. Był lekko podchmielony, lecz to tyle. W końcu
wziął na siebie odpowiedzialność, że wszyscy stawią się na lotnisku po 12, żeby
wylecieć na zawody do Rosji. A właśnie, zawody! – Chłopaki, może już koniec?
Jutro będziecie na strasznym kacu i Alex nas zabije, a raczej was – zaśmiał się
do siebie.
Fannemel skwitował jego wypowiedź głośnym pijackim czknięciem. –
Anders, wyluzuj, raz w życiu ma się osiemnaście lat! To, że Ty twojej imprezy
nie wykorzystałeś to nie znaczy, że ten tutaj – wziął głowę Johanna pod rękę,
starając się go przytulić – też ma zostać na starość taką sknerą jak Ty.
- Prawda! – krzyknął Forfang i uniósł rękę do góry, sygnalizując
kelnerce, że chcą zamówić kolejną kolejkę.
Nie minęło trzydzieści sekund, jak przy ich stole ktoś się pojawił. A
tym ktosiem okazał się być anioł we własnej postaci.
- Co mogę panom podać? – zapytała. Przed Johannem otworzyły się
niebiosa, a małe ludki ze złotymi harfami zaczęły grać i śpiewać. Jej głos
ociekał słodkością, lecz był również trochę uszczypliwy. Przewrócił głowę na
bok i uważnie się jej przyjrzał. Jasne światło padało na jej bladą twarz,
ukazując piękne, niebieskie oczy. Na jej powiekach widniały ledwie zauważalne
brązowe kreski, tak samo jak na linii dolnych rzęs, które były delikatnie
muśnięte czarną maskarą. Jej czerwone usta ułożyły się w zniecierpliwiony
uśmiech. Poddenerwowana poprawiła kucyk, a końcówki włosów opadały na jej
delikatne ramię.
- Przepraszam? – spojrzała wyczekująco na Forfanga. – Pan może
przyszedł się zabawić, ale ja tutaj pracuję, a do moich obowiązków należy
zbieranie zamówień, więc co podać?
Z zamyśleń wyrwało go mocne uderzenie w głowę. Jeszcze trochę i zabiję
Phillipa, pomyślał i wstał. Niezręcznie stanął przed dziewczyną i posłał jej
jeden ze swoich najlepszych uśmiechów.
- Ja bym chciał zdjęcie – pokazał wykonany z dłoni aparat, jakby
brunetka nie miała pojęcia o co mu chodzi. – Wie pani, takie zdjęcie z panią.
Takie byłoby fajne. Chłopacy pewnie też chcą.
- Ja… - zawahała się, zerkając przez ramię, czy jej koleżanka nie może
jej zastąpić. Jak na złość, każdy z kelnerów był zajęty. Przejechała ręką po
firmowej koszulce i ponownie na niego spojrzała. – Nie robię zdjęć z nieznajomymi.
- Jaki nieznajomy! Johann jestem – podał jej dłoń, czekając aż ją
uściśnie.
Westchnęła jedynie głośno. Nie dając po sobie tego poznać, zadowolona
wyciągnęła do niego rękę. – Celina.
Trondheim, czerwiec 2013.
Johann uśmiechnął się do siebie na
samo wspomnienie tamtej nocy. Niestety to, co zdarzyło się następnego ranka nie
było tak przyjemne. Bardal walący z uporem maniaka w jego drzwi, krzyczący że
za dwie godziny samolot, Forfang niespakowany, zaspany i skacowany, jednak z jedną
nieodebraną wiadomością. Od Celiny. Było to zwykłe pozdrowienie i pytanie, czy
szczęśliwie dotarł do domu. Widocznie musiał nieźle się pobawić, a nic z tego
nie pamiętał. Chłopacy również nie byli skorzy do przypomnienia mu.
I od tamtego momentu wszystko
poszło szybko.
Spotkania, kiedy był w mieście i
miał chwilę, żeby wyskoczyć na kawę i ciastko, jednak bez wspominania o tym trenerowi.
Kilka minut więcej biegania były tego warte.
Wiedział, jak Celina wygląda, gdy
jest zdenerwowana, szczęśliwa, nawet jeśli próbowała to maskować. Spędzał z nią
na tyle dużo czasu, że zostali najlepszymi przyjaciółmi; wiedzieli o sobie
wszystko i potrafili rozmawiać bez słów.
Gdyby ktoś powiedział to mu
wcześniej, że odnajdzie siebie w przepięknej dziewczynie, która będzie gotowa
go zawsze wysłuchać, nie uwierzyłby. Puknąłby się w czoło kilka razy i odszedł,
wciąż śmiejąc się do siebie i rozmyślając, skąd ktoś mógłby wziąć tak debilny
pomysł.
Kolejny raz w ciągu kilkunastu
minut przejechał dłonią po zdjęciu. Wciągnął głośno powietrze i odłożył ramkę
na swoje miejsce i ruszył w stronę balkonu. Otworzył szeroko drzwi i pozwolił
otulić się zapachem deszczu.
Woda dalej nie przestawała kapać z
nieba, wręcz przeciwnie, z każdą chwilą coraz więcej zbierało jej się na
ulicach, a samochody przejeżdżały szybko, rozpryskując ją na puste chodniki.
Obiecał sobie, że już nigdy tego
nie zrobi. Już nigdy się nie zakocha. Jak na osiemnastolatka miał bogatą
historię za sobą, jednak nikt o tym nie wiedział. Nie chciał współczucia ani
litości. Właśnie wtedy postanowił, że kiedyś dostanie się do kadry narodowej w
skokach narciarskich. Całą swoją złość, cały ból wkładał w skoki, a następny
był zawsze lepszy od poprzedniego. W myślach zawsze jej dziękował za
przedwczesne odejście, za to, że dzięki niej odnalazł się w sporcie, który
pochłonął całe jego życie i nie miał czasu rozmyślać nad tym, dlaczego to
akurat ona a nie on znalazła się w tym cholernym samolocie.
Gdy poczuł łzy piekące pod
powiekami postanowił odejść od tego tematu w swojej głowie. Miał w końcu inny
powód do zamartwiania się – co zrobić z różami?
Kompletnie stracił pomysł na to,
co zrobić, a deszcz wcale nie pomagał mu w tym, aby zebrać się i wyjść z domu.
Po kilku minutach narady i walce w
umyśle, wziął ciemną, lekką kurtkę z wieszaka i zarzucił na siebie, powoli
wkładając ręce w rękawy. Na nogi założył czarne buty, odrzucając białe
tenisówki, które byłyby złym wyborem ze względu na to, co się działo na dworze.
W podskokach znalazł się w łazience, przeczesując delikatnie włosy, które po
chwili i tak będą przemoczone i uśmiechnął się pokrzepiająco do siebie.
Ze stolika zgarnął telefon, klucze
i kwiaty. Zamknął za sobą drzwi i pewnym krokiem wyszedł na deszcz.
Teraz albo nigdy.
***
Minęło góra piętnaście minut zanim
znalazł się pod blokiem Celiny. Mieszkała na tyle blisko, że nie trzeba było
jechać autobusem, jednak dało się zmęczyć, szczególnie, gdy szło się pod wiatr,
który wszystko utrudniał.
Otrzepał głowę, by chociaż trochę
pozbyć się nadmiaru wody.
Już wyciągał rękę, żeby zadzwonić
na domofon, jednak powstrzymał się, gdy usłyszał kroki wewnątrz klatki
schodowej. Odsunął się nieco, żeby niczym nie oberwać i obserwował, kto
wychodzi. Jakież było jego zdziwienie, gdy powitała go rozpromieniona twarz
kolegi z reprezentacji!
- Johann! Cześć! – posłał mu
uśmiech i przytulił po męsku, starając się nie popsuć róż.
- Hej! Jesteś w Trondheim i nawet
nie wpadniesz mnie odwiedzić? – zrobił obrażoną minę, mając nadzieję, że się
nabierze.
- Wpadłem dosłownie na dzień,
pożyczałem kiedyś coś koledze i postanowił, że teraz będzie odpowiedni czas
żeby to oddać, więc oto jestem – zaśmiał się, po chwili patrząc z powagą na
kwiaty trzymane w dłoni Johanna. – A to dla kogo?
- Dla Celiny. Postanowiłem, że
wreszcie powinniśmy sobie wyjaśnić kilka spraw, więc oto jestem – odpowiedział,
próbując powstrzymać śmiech, gdy zobaczył minę kolegi. – Też tutaj mieszka, to
chyba nie przypadek, że na siebie wpadliśmy. Z resztą, dobrze mi zrobiło
wyluzowanie się – poklepał chłopaka po ramieniu, pożegnał się szybko i wsunął
przez otwarte drzwi.
Znał te schody na pamięć;
wiedział, gdzie stanąć, żeby się nie wywrócić i na trzecie piętro mógłby dojść
nawet z zamkniętymi oczami.
Zapukał trzy razy.
Drzwi otworzyły się, a w nich
pojawiła się Celina. Jej włosy związane były w niedbałego koka na czubku głowy,
z którego wydobywały się luźne pasma. Na jej ustach pojawił się leniwy uśmiech.
Widząc go przesunęła się w bok,
dając mu prosty dostęp do swojego mieszkania.
Zostawił buty w holu i ruszył do
kuchni, po drodze zabierając wazon, który napełnił wodą. Bez słowa podał jej
róże i delikatnie pocałował w kącik ust. Zaskoczona odsunęła się. Nigdy tak się
nie zachowywał w stosunku do niej – zawsze byli blisko, jednak nie na tyle,
żeby całować się na powitanie i dawać sobie kwiaty. To nie było w jego stylu.
- Co się stało? Przyszedłeś tutaj
w taki de… - nie pozwolił jej dokończyć.
- Straciłem już jedną z
najważniejszych osób w moim życiu, ale Tobie nie pozwolę odejść i nie zmarnuję tej
szansy, którą dostałem. Kocham Cię.