środa, 25 lutego 2015

4.

Isn't she lovely?
Life and love are the same.


Lillehammer, lipiec 2013.
Można już było dostrzec kompleks skoczni Lysgårdsbakken, który mimo, że nie ośnieżony, wciąż wyglądał niesamowicie i mienił się w słońcu.
Patrząc na ilość samochodów wokół, Johann był pewny, że są oni pierwszymi, którzy raczyli pojawić się na treningu, oczywiście nie licząc trenera, który zawsze był piętnaście minut wcześniej, nieważne, o której godzinie się pojawili. Nie raz już pytali go, jakim cudem to się dzieje, lecz ten tylko wzruszał ramionami, uśmiechał się i odpowiadał, że kiedyś się przekonają. Nie sprecyzował, kiedy będzie to kiedyś. Forfang podejrzewał, że chyba trzeba po prostu być takim trenerem, jak Alex.
Razem z Fannemelem wysiedli z auta, zabierając cały swój sprzęt i skierowali się w stronę Stöckla.
- Dobry, trenerze! – krzyknął Johann i przybił piątkę osobie, którą traktował jak własną rodzinę. Fakt faktem, spędzał z nim więcej czasu niż z rodzicami, co dawało odzwierciedlenie w tym, jak bardzo ufał mężczyźnie i nie obawiał się iść do niego z każdym problemem, nawet tym najmniejszym.
- Dzień dobry! – odrzekł z uśmiechem i poklepał obu skoczków po ramionach. – Mam nadzieję, że trenowaliście na siłowni tak, jak was prosiłem – zmierzył ich wzrokiem, jednak za tym spojrzeniem kryło się szczęście.
- No oczywiście – zaśmiał się Anders, co znaczyło, że próbował zatuszować to, jak beznadziejnie kłamie. Alex tylko skinął głową, co znaczyło, że albo naprawdę im ufał, albo był tak samo beznadziejnym aktorem jak Fannemel, a także nie potrafił wykryć, kiedy ktoś mówi prawdę.
Spokojnym krokiem ruszyli w stronę bram, aby już za nimi odłożyć narty i kombinezon i zacząć się rozgrzewać. Mieli jeszcze piętnaście minut do oficjalnego rozpoczęcia treningu, więc nie marnowali czasu i szybko się przebrali w dresy.
Ćwiczyli już przez paręnaście minut, kiedy zauważyli roztrzepaną, biegnącą figurę, której po chwili spadły na ziemię narty. Postać ocknęła się, wzięła zebrała swoje rzeczy i z powrotem ruszyła przed siebie z prędkością wiatru.
Fannemel uderzył ramieniem Johanna z pytającym wzrokiem, lecz na odpowiedź długo czekać nie musieli. Skoczek stanął przed nimi, teraz już z własnej woli rzucił wszystko na chodnik i oparł się o ścianę, żeby wziąć oddech.
- Przepraszam… - oddech – za… - oddech… - spóźnienie… - oddech – trenerze!
Alex przewrócił oczami, ręce opierając na biodrach.
- Powiedziałbym, ale będziecie się śmiać… Wolałbym na osobności.
Johann spojrzał na mężczyznę, potem na Andersa. Wiedzieli, że po pijaku uda się z niego wszystko wyciągnąć.


***


Siedzieli wszyscy razem przy dużym stole, popijając drinki, o których trener nie miał prawa się dowiedzieć. Tak właściwie, to oni wszyscy pili po jednym, a biedny Rune… Cóż, wciągał już piątego. Ale co poradzić, skoro swoim najlepszym kolegom nic mówić nie chce?
- Może zanim przejdziemy do sprawy tego oto tutaj – Johann pokazał na Veltę. – Chciałbym się was o coś zapytać… Wiecie coś o jakimś zakładzie?
Nagle zapanowała cisza, a gdyby się wsłuchać, w oddali można by było usłyszeć świerszcza. Najprawdopodobniej ktoś puścił odgłos tego zwierzaka z telefonu, albo jego wyobraźnia płatała mu figle. Przejechał wzrokiem po każdym ze zgromadzonych, jednak nikt nie spojrzał mu prosto w oczy. Nagle wszyscy studiowali swoje paznokcie, serwetkę, a nawet stół i próbowali sprawdzić, czy da się wbić drzazgę w palec.
- To co miałem powiedzieć, już dawno powiedziałem – na jednym wydechu powiedział Fannemel, jednak potem tego pożałował, kiedy poczuł na sobie spojrzenie skoczków. Wpadka.
- Już nie wygrywasz żadnych pieniędzy! Wszystko leci do drużyny przeciwnej! – odkrzyknął Stjernen. Oczywiście, on znajdował się w gronie tych, którzy przegrali, więc postanowił, że wszystko zgarnie dla siebie i odda kilka procent reszcie.
- Tak się bawić nie będziemy. Wszystko leci do mojej kieszeni – wyciągnął rękę Johann, oczekując, że zaraz wpadną do niej banknoty.
- Wybacz. W takim razie, wszystkie drinki są na twój koszt – odparł Andreas i odłożył pieniądze na stół.
Forfang tupnął nogą pod stołem i obrażony usiadł w kącie. Nawet nie spytają, czy układa Ci się w związku. To właśnie się dzieje, kiedy przyjaźnisz się z kanciarzami.



- No, Velta, ile można Cię prosić? – westchnął Anders Bardal i upił łyka. Nie chciał się do tego przyznać, ale naprawdę był ciekawy, dlaczego blondyn spóźnił się na trening. Nigdy tego nie robił – wręcz przeciwnie, zazwyczaj był pierwszy i naśmiewał się z tych, którzy przyszli chociaż sekundę później, niż trzeba było.
Rune przeczesał włosy palcami i odłożył swój napój. Zrobił poważną minę i wciągnął powietrze. – Poznałem dziewczynę.
Tego się nie spodziewali. Wszyscy parsknęli śmiechem. Rune jedynie zmierzył ich pełnym pogardy wzrokiem.
Nikt nie odważył się wypowiedzieć słowa, jednak w końcu trzeba było. Johann przesunął się w jego stronę i położył dłoń na jego ramieniu. – Więc… Jak ma na imię?
- Anna.
- Ładne – wszyscy zgodnie stwierdzili.
- Wiem.
- No nie bądź taki! – krzyknął Anders, jednak tym razem Jacbosen. – Jesteśmy dumni, że wreszcie udało Ci się kogoś wyrwać. Chociaż boję się zapytać, jak to zrobiłeś.
Velta uderzył szklanym naczyniem o stół, nie zwracając uwagi na wszystkich ludzi, którzy natychmiast spojrzeli na niego.
- To nie ja! To ona! Napisała do mnie, tak o, sama z siebie. Nawet nie macie pojęcia, jak mi się tutaj ciepło zrobiło – uderzył się po klatce piersiowej. Nikt nie śmiał mu wytknąć, że serce znajduje się w zupełnie innym miejscu, niż on wskazał.
Tom był zadziwiony postawą przyjaciela. - Napisała? Czyli tak naprawdę jej nie znasz?
- No znam! – schował twarz w dłoniach. – Wy mnie nigdy nie słuchacie. Pisałem z nią wczoraj całą noc! Dlatego się spóźniłem. A nawet się o mnie martwiła, czy na pewno wstanę na trening. Chciałem pokazać, że jestem twardy, że potrafię zarwać nockę.
- Ale nie potrafisz.
- Zamknij się! To nie ja wyglądam, jakbym miał pięć lat i do tego dziewiczy wąsik, który nawet nie wyrasta, jak jest się w takim wieku!
Gdy oni dalej się kłócili, Johann i Anders wyszli niezauważeni, machając tylko Jacobsenowi, który akurat odwrócił się w ich stronę.
Z pubu do mieszkania Fannemela droga była krótka, a godzina nie taka późna, więc postanowili się przejść, zamiast dzwonić po taksówkę.
Każdy z nich był pogrążony we własnych myślach.
Anders w głowie odtwarzał swoje dzisiejsze skoki, które wykonał i starał się je analizować. Co poszło nie tak? Dlaczego był najgorszy? Nigdy nie był najlepszy, ale za to też nie zaliczał się do osób, które zawsze były na końcu i nie potrafiły uzbierać chociaż kilku punktów w Pucharze Świata. Poprzedni sezon poszedł mu całkiem dobrze, utrzymał się w drugiej dziesiątce, co było jego planem na tamten okres. Może po prostu zapomniał, jak się skacze? Niemożliwe, prychnął w duchu. Następnym razem będzie lepiej.
Johann również analizował swój skok, jednak pod zupełnie innym kątem. Jak to możliwe, że wygrał trening? Skakał dobrze, ale nigdy nie aż tak. Może wreszcie wszystko w jego życiu się układa? Wyznał miłość dziewczynie, która go naprawiła, która sprawiła, że wreszcie czuł się dobrze ze sobą. Teraz jest czas na to, aby ludzie wyrobili sobie zdanie o nim na skoczni, jako młodego, może kiedyś zostanie jakimś mistrzem świata? Nigdy nic nie wiadomo.
Nawet nie wiedział kiedy znaleźli się pod drzwiami Fannemela. Wyciągnął klucze z kieszeni kurtki i szybko je otworzył, wystrzelając niemal od razu do łazienki. Wiedział, że Anders teraz weźmie gorącą kąpiel, szczególnie po wydarzeniach dnia dzisiejszego. Nigdy po sobie nie pokazywał, jak wygrane i przegrane na niego działają, ale Johann znał go na tyle dobrze, że starszy chłopak nie musiał nic mówić.
Położył się na kanapie i głowę oparł o poduszkę, ręką szukając pilota. Gdy wreszcie mu się udało włączył telewizor, trafiając na jakieś nocne wiadomości sportowe.
Niemal zasypiał, kiedy do jego uszu dobiegł dźwięk jego imienia wypowiadanego przez dziennikarza.
- Johann André Forfang jest młodym skoczkiem, który na dzisiejszym treningu, pierwszym przygotowującym do Letniego Grand Prix pokazał, że również zamierza liczyć się w walce o podium. Jego skoki były blisko wyrównania rekordu skoczni, więc, wszyscy skoczkowie, bójcie się, bo będzie walczył! – dziennikarz uśmiechnął się do kamery. – Niestety tego samego nie możemy powiedzieć o Andersie Fannemelu, który, jeśli to byłby konkurs drużynowy, zaprzepaściłby szanse drużyny na jakiekolwiek dobre miejsce, oczywiście, jeśli w ogóle znalazłby się w –
Głos mężczyzny natychmiast ucichł, kiedy Anders wszedł do pokoju i wyłączył telewizor. Jego włosy były delikatnie mokre, a woda leciała po jego szyi. Niedbale zarzucił na siebie szarą koszulkę i krótkie spodenki. Usiadł naprzeciwko przyjaciela, który znajdował się w dziwnej pozycji i miał otwartą buzię z niedowierzania.
- Nie słuchaj ich – w końcu udało mu się wydukać. Fannemel jedynie pokręcił głową z uśmiechem.
- Nauczyłem się tego nie robić, Ty też powinieneś – kopnął go lekko nogą pod stołem. – Nie chcę, żeby zrobili z ciebie nie wiadomo jaką gwiazdę. Ale czasem trzeba im przyznać rację. Sam Kamil Stoch pewnie jeszcze nie raz z Tobą przegra – zaśmiał się, jednak jego głos był przepełniony troską.
- Ty za to te wszystkie skocznie obskoczysz pięć razy – odpowiedział Forfang i wstał. Gdy mijał Andersa poczochrał mu włosy, a potem jęknął, gdy jego rękę pokryły kropelki wody. Chłopak parsknął śmiechem i mruknął pod nosem coś w stylu, że dzięki niemu Johann przynajmniej się umyje, lecz on nie mógł tego usłyszeć, ponieważ zniknął za drzwiami.
Jedyną rzecz jaką pamięta zaraz po wzięciu długiej kąpieli było przeczytanie wiadomości.


Celina
Jestem z Ciebie dumna, a to dopiero pierwsze skoki. Dobranoc, C.



---

Wszystkiego najlepszego, Walter!
A z ogłoszeń parafialnych:
1) Po prawej jest ankieta. 
2) Proszę o zerknięcie tutaj.
Pozdrawiam!

poniedziałek, 16 lutego 2015

3.

Once in a lifetime,
it’s just right,
we made no mistakes.


Gdzieś pomiędzy Trondheim a Lillehammer, lipiec 2013.
Johann jechał już ponad dwie godziny, więc według jego obliczeń powinien być na miejscu za mniej więcej tyle samo czasu. Wyjechał rano, więc nie musiał stać w korkach. Spojrzał na zegarek, który pokazywał godzinę dziesiątą i uśmiechnął się do siebie zadowolony, że chociaż raz w życiu wstał wcześniej.
Za niedługo zaczynały się treningi w mieście, gdzie mieszka Anders, gdyż letnie Grand Prix przybliżało się wielkimi krokami, wiec postanowił przyjechać jeszcze przed ich rozpoczęciem, żeby spędzić czas z przyjaciele, za którym się stęsknił (ale na głos się nie przyzna).
Gdy pierwszy raz Forfang pojawił się na zgrupowaniu Fannemel wiedział, że będą z niego ludzie. Był ambitny, a przy tym bardzo dobrze skakał; jednak każda porażka była dla niego bardziej przytłaczająca niż dla reszty. Po każdym wykonanym skoku patrzył w górę, jakby dziękując nie tylko Bogu, ale i komuś jeszcze. Anders postanowił wtedy, że pozna historię młodego skoczka i pozwoli mu się odnaleźć. Dlatego teraz byli tym, kim byli – dwójką najlepszych przyjaciół, która bez przerwy robiła sobie żarty z pozostałych, łącznie z trenerem, który już nie raz groził, że ich wyrzuci. Wciąż tego nie zrobił. Wciąż wymyślali kolejne dowcipy.
Fannemel był dobrym przyjacielem. Potrafił słuchać i zawsze starał się pomóc każdemu, kto zwrócił się do niego ze swoim problemem, a takich osób było naprawdę wiele. Nie wiadomo dlaczego, ale każdy ufał Andersowi i niemal mu się spowiadali.
Johann zaparkował przed blokiem skoczka, z bagażnika zabrał torbę i szybkim krokiem ruszył w stronę klatki schodowej. Wystukał na domofonie kod i po chwili szedł co dwa schodki na drugie piętro. Zapukał trzy razy, a nie dłużej niż pięć sekund później pojawiła się przed nim roześmiana twarz blondyna.
- Johann! – niemal krzyknął i zaprosił przyjaciela do środka, uprzednio mocno go przytulając. – Jak podróż? Jesteś głodny? Zrobić Ci kanapki? Może chcesz coś do picia?
- Nie trzeba, mamo – przewrócił oczami, jednak uśmiech wciąż nie schodził mu z twarzy.
Po kilkunastu minutach Anders usiadł na kanapie naprzeciwko swojego przyjaciela, który zaczął przysypiać na fotelu. Wiedział, że Johann nie jest rannym ptaszkiem, więc był niesamowicie zdziwiony, że dotarł tutaj tak szybko, chociaż teoretycznie mieli jeszcze ostatnie dni wakacji.
Gdy skończył jeść odłożył talerz do zlewu i zaczął zastanawiać się, co zrobić z Forfangiem. Wzrokiem przejechał po pokoju, a jego oczy zatrzymały się na poduszce. Pogratulował sobie w myślach i przybił mentalną piątkę samemu sobie, po czym z całej siły rzucił wspomnianym przedmiotem.
- Trafiony zatopiony! – wydarł się, lecz nawet nie zauważył, jak poduszka leci z powrotem i uderza go prosto w twarz, a guzik od poszewki aż zostawił czerwony ślad na jego czole.
- Niby taki niski, a nawet uchronić się nie umie – prychnął Johann i przykrył się cienkim kocem, wcześniej ściągając bluzę.

***

Było po siedemnastej, kiedy do jego nozdrzy doszedł zapach idealnie dopieczonego kurczaka, ziemniaków w przyprawach i sałatki. Rękoma przetarł oczy i wstał z miejsca, kierując się w stronę kuchni. Gdy już się tam znalazł miał nadzieję, że wciąż śnił.
Fannemel skakał zadowolony po kuchni, nogi uginając w rytm Freaks, a na jego ciele znajdował się fartuszek z… nagą klatą?
- Anders? – oparł się o framugę drzwi żeby nie zemdleć i próbował powstrzymać śmiech, co, trzeba przyznać, było niesamowicie ciężkie, gdy ma się przed sobą taki widok. – Poważnie?
Starszy chłopak niemal wypuścił z rąk talerz, który trzymał, gdy usłyszał głos Johanna. Natychmiast odwrócił się w jego stronę, a jego twarz nabrała czerwonego koloru.
- Lepiej przyjmiesz kłamstwo czy prawdę?
- Twoje kłamstwa są zawsze gorsze od prawdy.
- Fakt – podrapał się po głowie i wziął głęboki oddech. – Dostałem na urodziny od babci.
Johann nie wiedział, czy ma się śmiać czy płakać. Dźwięk, który z siebie wydał wskazywał na to, że zrobił te dwie czynności jednocześnie.
- Przepraszam… - powiedział pomiędzy jedną salwą śmiechu a drugą. – Naprawdę, przepraszam, ale…
Nie dokończył, gdyż przerwał mu dźwięk piekarnika, który sygnalizował, iż pieczeń jest już gotowa i można zasiąść do stołu. Nie lubił się przechwalać, ale musiał przyznać, że kucharzem był niezłym, więc z zadowoleniem obserwował Johanna, który jadł tak szybko, że aż dziw, że się nie zakrztusił.
- Nie wiem, jak Ty to robisz, ale musisz mnie nauczyć – powiedział z pełną buzią i uśmiechnął się do przyjaciela. – Celina by była w szoku, musisz jej kiedyś ugotować… Albo powiemy, że to ja. Tak będzie najlepiej.
- Właśnie, stary. Chyba nie przyjechałeś tylko dlatego, żeby mieć gdzie przenocować przed treningami, nie? – odpowiedział blondyn i zabrał naczynia, z których oboje jedli i wrzucił je do zmywarki, nawet nie martwiąc się, czy nic się nie potłucze. Pobiegł na kanapę i usiadł naprzeciwko Forfanga, oczekując jakichkolwiek wyjaśnień.
- No i co ja mam Ci powiedzieć?
- Wszystko, najlepiej od początku.
- No więc, tak jakby… się zakochałem?
- Wiedziałem! Obstawiałem zakłady z Phillipem i Tomem, kiedy w końcu się przełamiesz! Wygrałem pieniądze!
- Wy… co robiliście? – Johann otworzył z wrażenia usta, nie wierząc własnym uszom. Czy jego znajomi, przyjaciele, niemal bracia naprawdę to zrobili? – Oddajesz mi wszystko, co wygrałeś.
Fannemel już chciał zacząć protestować, gdy przypomniał sobie, że tutaj jednak chodzi o szczęście Johanna, więc przymknął się i pokiwał tylko głową, mając nadzieję, że młodszy chłopak w końcu o tym zapomni.
- Chyba się zakochałem.
- To to już wiem, idioto! Szczegóły poproszę.
Johann wziął głęboki oddech. – Nie wiesz, co się stało kiedyś i nie wiem, czy jeszcze kiedykolwiek będę w stanie o tym rozmawiać, ale na pewno w końcu zrozumiesz… Straciłem najważniejszą osobę w moim życiu, nie mogłem tego błędu popełnić drugi raz. A gdy spotkałem Celinę… poczułem się, jakby ta miłość wróciła do mnie. Nie wiem, co zrobiłem, że trafiłem akurat na nią, ale nie zastąpiłbym tego niczym innym… No może tylko wygraniem Igrzysk Olimpijskich, ale tylko z Celiną przy moim boku – zaśmiał się i odruchowo zerknął na tapetę na telefonie, gdzie widniało ich wspólne zdjęcie z wypadu w góry.
Wtedy po raz pierwszy zabrał ją na skocznię, a ta niemal padła mu na zawał, gdy spojrzała w dół. Kurczowo trzymała się jego ręki, bojąc się, że gdy ją puści to spadnie. Wtedy nawet nie wiedziała, że nigdy nie pozwoliłby zrobić chociaż jednego, złego kroku.

***

Był już późny wieczór, gdy skończył opowiadać, co Fannemel zrobił na obiad, gdy wspomniany skoczek wpadł do pokoju i rzucił się na łóżko, które miało należeć do Johanna. Ten tylko przewrócił oczami i pożegnał się ze swoją dziewczyną, która życzyła mu dobrych snów i kilkanaście razy powtórzyła, jak za nim tęskni.
- Widzę, że miłość wisi w powietrzu? – Anders zaczął gwizdać pod nosem i uśmiechnął się szeroko, po czym został zrzucony z łóżka z potężną mocą. Popatrzył z wyrzutem na swojego kolegę i ułożył się na podłodze.
- Takie życie – wystawił język i oparł się o ścianę, pod plecy podkładając poduszkę. Siedzieli w ciszy przez kilka minut, aż Fannemel nie westchnął.
- Wiesz co? Chciałbym kiedyś pobić rekord świata… Pokazać wszystkim, że naprawdę potrafię skakać i nie jestem w drużynie bez powodu. Że pracowałem na to przez długi czas…
- Ja tylko czekam, aż skoczysz ponad 250 metrów na Vikersundbakken. Wiesz, że zawsze będę trzymał za Ciebie kciuki.
- Stajesz się taki dziwnie romantyczny po północy… - przewrócił oczami, jednak gdy Johann na niego spojrzał zauważył na twarzy skoczka wdzięczność. – Jeszcze trochę i Ty zostaniesz mistrzem świata juniorów!
- Nawet nie wiesz, jak bardzo bym chciał…
Nie wiedział, kiedy zasnął. Przed oczami miał uśmiechniętą Celinę w jej ulubionej sukience.

Gdyby tylko wiedział, w kogo wtulona była w tamtym momencie…




---
Przepraszaaaaaaaaam, przepraszam, że tyle czekaliście, a rozdział krótki i w ogóle, ale szkoła </3 Jednak już zaczęłam pisać czwóreczkę i mogę z wielką chęcią napisać, że WKRACZAMY NA SKOCZNIĘ od następnego rozdziału! I będzie ciekawie, tyle mogę obiecać... oraz to, że na następny tyle czekać nie będziecie.

Gratulacje dla Andersza za rekord świata... I za umilenie mi oraz wszystkim twitterowiczom wczorajszej nocy. 

niedziela, 1 lutego 2015

2.

It's the crazy affection,
of dealing with the highest price I can pay.



Trondheim, czerwiec 2013
- Kocham Cię.
Celina myślała, że się przesłyszała. Słowa, które doszły do jej uszu próbowała w swoim umyśle zamienić w żart, zinterpretować inaczej; starała się mieć nadzieję, że nie miał tego na myśli. Że kocha ją jak siostrę, tak jak ona kocha go jak brata. Nie potrafiła sobie go wyobrazić w żadnej innej postaci. Nigdy nie umiała tego zrobić. Ale tak samo była też tchórzem. Więc… Jedyne co mogła poradzić na zaistniałą sytuację, to uczepić się ramion Johanna, głowę ułożyć w zagłębieniu jego szyi i wciągnąć delikatnie zapach, który był jej tak znajomy, który był jej… domem.
Johann niepewnie położył ręce na jej plecach, nie bardzo wiedząc, skąd nagle znalazło się w niej tyle uczucia. Zawsze lubiła się przytulać, ale po takim wyzwaniu… Westchnął cicho i po kilku minutach stania i leżenia zapomnianych kwiatów na podłodze odsunął się od niej i uważnie zmierzył roztargnionym wzrokiem.
- Wiesz, że nie musisz tego mówić, prawda? Dopóki nie będziesz gotowa… Celina, ja poczekam. Będę czekał do końca tego cholernego świata, jeśli tylko mnie o to poprosisz.
Brunetka poczuła, jak zaczyna drgać jej dolna warga, co było oznaką, że zaraz wybuchnie płaczem. Nerwowo ją przygryzła i schyliła się, by zabrać nie tylko róże, ale i ukryć się. Pragnęła uciec, najlepiej w ramiona… Johanna? Szybko otrząsnęła się i pokręciła głową, wkładając bukiet do wazonu, który wcześniej przygotował chłopak.
- Nie spodziewałam się tego, wiesz? Myślałam, że te kwiaty to tak o… - uśmiechnęła się niezręcznie, podając Johannowi rękę. Ten zaś pewnie ją złapał i poprowadził na kanapę, na której zawsze siadali i rozmawiali, czasem nawet do nocy. Gdy oboje usiedli wygodnie na kanapie, Celina patrzyła na niego z czymś, co widział on u niej pierwszy raz. – Dlaczego akurat teraz?
Forfang westchnął i podniósł nogi, żeby po chwili oprzeć je na stoliku do kawy. Przez dwa pierwsze miesiące brunetce to przeszkadzało, jednak teraz nawet nie zwracała na to uwagi, stało się to dla niej tak naturalne.
- Sześć miesięcy temu… - połknął ślinę i przejechał dłonią po włosach, patrząc uważnie na dziewczynę siedzącą obok niego. – Sześć miesięcy temu się poznaliśmy, wiesz? I jest to jedna z najlepszych rzeczy jaka kiedykolwiek mi się przytrafiła. Nigdy bym się nie spodziewał, że tak mi namieszasz w życiu – zaśmiał się nerwowo, ale widząc jej poważną minę natychmiast milknie. – Naprawdę. Przez te sześć miesięcy sprawiłaś, że jestem innym człowiekiem. Uśmiecham się, a nie chodzę naburmuszony. I chociaż miałem do tego powód…
Dłoń na jego ustach przerwała jego monolog. Nawet nie zauważył, kiedy zaczął zaciskać pięści, a obrazy z tamtego wieczoru zaczęły na nowo pojawiać się w jego głowie. Głośno wciągnął powietrze i przymknął oczy, nie pozwalając łzom popłynąć po rozgrzanych policzkach.
- Opowiesz mi? – spytała cichym głosem Celina, jakby bojąc się, że gdy odezwie się chociaż trochę głośniej, to chłopak ponownie ustawi wokół siebie twardy mur i za nic do niego nie dotrze. Poczuła, jak duża dłoń dotyka jej kolana i ściska za nie. Podniosła do góry głowę i niemal utonęła w oczach Johanna. Kiwnął niezauważalnie głową.



Tromsø, luty 2011
Na dworze było już ciemno, z resztą… Robiło się ciemno kilka godzin wcześniej. Zimowa aura wisiała w powietrzu, a śnieg zasypywał każdy chodnik i ulicę. Johann wyjrzał przez okno; ani jednej żywej duszy, jedynie samochody śmigały co chwilę, zdecydowanie za szybko, gdyż wszystko było pokryte lodem.
Wzdrygnął się, gdy drzwi w jego pokoju trzasnęły. Spojrzał na dziewczynę, która wparowała do pomieszczenia i odwrócił się całkowicie w jej stronę.
- Liv? Co się stało? – podszedł do niej, nie będąc całkowicie pewnym czy dobrze robi. Blondynka aż  emanowała złością, jej uszy były czerwone, tak samo jak nos i policzki, i to wcale nie od mrozu.
Położył dłoń na jej ramieniu, żeby po chwili zgarnąć ją w swoje ramiona.
- Powiedz mi – pocałował ją w czoło i powoli zaprowadził ją do swojego łóżka, pomagając jej zdjąć kurtkę, szalik i buty. Przykrył ją kołdrą, po czym sam wskoczył z drugiej strony i zamknął ją w swoim objęciu. Nie bardzo wiedział, co zrobić, by poprawić Liv humor. Jednak uspokoiła się trochę i przestała płakać. Po kilku minutach odkryła się.
- Moi rodzice… Johann. Rozwodzą się…
Chłopak nie miał pojęcia jak na to zareagować. Rodzina Liv była niemal idealna. Ona, jej starszy o dwa lata brat oraz ich rodzice, najlepsi ludzie na świecie. Gdy tylko Johann pokłócił się ze swoimi, zawsze jechał do ich domu, a tam znalazł herbatę, ukojenie w ramionach mamy Liv i mocny uścisk od taty. Większość czasu spędzał właśnie tam i nigdy, naprawdę nigdy nie słyszał, jak się kłócili.
- Cicho, kochanie… - delikatnie kołysał ją w ramionach, szukając słów, którymi mógłby przekazać, jak źle się czuje z tym, co się dzieje. Nie potrafił sobie wyobrazić, dlaczego takie rzeczy się dzieją.
Jednak to, co usłyszał później… Że kobieta, która była dla niego drugą mamą ma innego i wyprowadza się za tydzień… Czuł, jak coś w nim pękło. Miał ochotę pójść do niej i spytać się, czy gdy zawsze go pocieszała, sprawiała, że czuł się lepiej, kiedy jego rodzice kłócili się i rzucali wszystkim, co mieli pod ręką, przewidziała, że on będzie musiał robić to samo, kiedy zada tak mocny cios swojej córce?
Nie miał nawet kiedy zebrać myśli, ponieważ łóżko skrzypnęło i mała postać wyswobodziła się z jego ramion. Natychmiast wstał i przytrzymał jej dłoń, gdy sięgała po kurtkę.
- Zostań na noc.
Liv pokręciła przecząco głową i uwolniła swoją rękę z uścisku Johanna. Szybko się ubrała i niemal uciekła z jego pokoju. Johann poderwał się na nogi i nie zważając na to, że jest w samej bluzie wybiegł za nią z domu.
- Liv! – krzyknął wierząc, że dziewczyna wróci do niego. Minęło kilka sekund i dało się usłyszeć skrzypienie śniegu pod jej nogami.
- Tak?
Nie odpowiedział. Przytulił ją mocno, nie chcąc już jej nigdy wypuszczać.
- Johann… - westchnęła, głowę mając opartą o jego klatką piersiową. – Naprawdę muszę już iść. Minęły już trzy godziny, powinnam wracać…
Fakt. Nawet nie zdawał sobie sprawy, jak długo leżeli i zastanawiali się nad sensem tego wszystkiego.
- Daj znać jak już dojdziesz, dobrze? – ostatni raz musnął ustami jej twarz i pozwolił jej odejść.
Nie odważył się powiedzieć, że ją kocha od tylu lat.



Trondheim, czerwiec 2013
Johann westchnął głośno, wciąż starając się powstrzymać łzy. Wiedział, że Celina go rozumie przez to, jak się zachowywała – jej ręka delikatnie gładziła jego włosy, bo wiedziała, że to zawsze go uspokaja. Wszystkie emocje z tamtego dnia wracały, a on wciąż nie potrafił sobie z tym wszystkim prowadzić.
- Co się stało, że wyjechałeś z Tromsø? To kupa drogi stamtąd do Trondheim…
Nadszedł czas na najgorszą część. Nie wiedział jak zacząć, więc postanowił nie owijać w bawełnę.
- Nigdy nie dostałem od niej znaku, że wróciła. Bo nie wróciła.
Celina otworzyła z wrażenia usta, spodziewając się i przeczuwając najgorsze.
- Banalne – zaśmiał się ironicznie. – Zdarza się to w każdych filmach, opowiadaniach… Pijany kierowca jej nie zauważył. A ja nigdy jej nie powiedziałem, ile była dla mnie warta… - nawet nie zauważył, kiedy łzy zaczęły lecieć po jego twarzy, a delikatne palce Celiny próbowały je powstrzymać. Wziął jej dłoń w swoją i kontynuował.
- To naprawdę był najgorszy dzień w moim życiu. Nigdy się tak nie czułem. Świat rozleciał mi się na kawałki… Nie mogłem przejść po mieście, bo spędziłem z nią całe swoje życie i nagle miałem iść obok tych wszystkich miejsc, które przypominały mi o niej, a już nigdy jej nie zobaczyć? Nie wyobrażałem sobie tego. Rodzice nawet się nie zastanawiali, spakowali walizki bez mojej wiedzy, a kiedy wróciłem do domu dostałem do ręki bilet do Trondheim. Więc, oto jestem – uśmiechnął się do niej żałośnie, czego ona nie odwzajemniła. Wstała i zaczęła chodzić w kółko. Pod nosem mówiła wszystkie modlitwy jakie znała, żeby Bóg podpowiedział jej, co robić.
- Przepraszam, nie powinienem na Ciebie tego zrzucać po sześciu miesiącach znajomości – natychmiast wytłumaczył się Johann, widząc jej zatroskaną minę. – Ale nie mogłem pozwolić Ci odejść bez wypowiedzenia… – przerwał mu pocałunek na ustach.
Zupełnie się tego nie spodziewał. Pomógł jej przejść  obok stolika, aż w końcu stali na środku salonu z ustami delikatnie dotykającymi się, jakby oboje byli z porcelany i bali się, że mocniejszy nacisk może sprawić, że się rozpadną.
- Nie wiem, czy mogę Ci to teraz powiedzieć… Ale nie opuszczę Cię – Celina przytuliła się do jego klatki piersiowej, a on oparł brodę na jej głowie.


Była już noc, kiedy leżeli w łóżku. Johann myślał, że Celina już dawno śpi, więc wyciągnął telefon i wystukał wiadomość do Fannemela, że muszą się jak najszybciej spotkać i zapowiedział się, że na początku lipca wpadnie do Lillehammer. Blondyn wysłał mu w odpowiedzi uśmiechniętą minkę i krótkie pozdrowienie, że nie może się już doczekać i tęskni. Przewrócił się na drugą stronę i w ciemności odnalazł dłoń Celiny, którą złapał jakby w obietnicy, że wszystko się ułoży.
Dziewczyna jedynie westchnęła cicho, mimowolnie odwzajemniając uścisk. Z głowy zaś próbowała pozbyć się obrazu uśmiechniętego bruneta, powtarzając jak mantrę słowa, które Johann do niej wypowiedział.



---

Niespodzianka? Czyżby jednak nie Fannemel?
Gratulacje dla naszych wspaniałych szczypiornistów, przez których padłam dzisiaj kilkadziesiąt razy na zawał! Nasi Mistrzowie ;)